Mark Allen zwyciężył 5:3 z Jamiem Copem. Po meczu powiedział, że był zażenowany swoim stylem gry. Udało mu się wyrównać do stanu 3:3 i tej motywacji wystarczyło aż do końca. ?Jestem bardzo szczęśliwy z powodu awansu. Nie grałem dobrze, ale Jamie również nie błyszczał. Jestem pewien, że w następnym turnieju będzie silniejszy i bardziej zmotywowany?.

Neil Robertson odesłał do domu Kena Doherty'ego po meczu, który zakończył się z wynikiem 5:2. Australijczyk zemścił się tym samym za niedawną porażkę (4:5 dla Doherty?ego) w turnieju Shanghai Masters. Robertson rozpoczął mecz brejkiem 94, a zakończył ? 88, udowadniając, że jest poważnym kandydatem na zwycięzcę turnieju. Przypomnijmy, że po raz pierwszy wygrał w Grand Prix w 2006 roku. Pytany o ocenę swoich szans na kolejny tytuł, odpowiedział: ?Johna Higginsa trudno pokonać, o ile nie trudniej?.

Stephen Hendry przepraszał swych fanów za "żenujące" widowisko, jakim była jego gra w meczu z Markiem Williamsem. Mecz zakończony wynikiem 5:2 wygrał Walijczyk. O ile mecz Higginsa z O'Sullivanem był niesamowitym show z pokazem najlepszej gry, o tyle pojedynek między siedmiokrotnym a trzykrotnym mistrzem świata rozczarowywał pod względem jakości. Najwyższym brejkiem Hendry'ego było 51 punktów, a barierę 30 punktów przekroczył tylko dwukrotnie. Williams grał niewiele lepiej, ale wystarczająco, by awansować do ćwierćfinału. Popisał się brejkiem... 57.

Dla kontrastu, Peter Ebdon dał pokaz najwyższych umiejętności i pięknej gry, pokonując Marka Davisa 5:3. O klasie Ebdona świadczą chociażby brejki 135 (obecnie najwyższy brejk turnieju, obok identycznego rezultatu Higginsa), 88 i 64. Davisowi nie udało się wbić setki, ale 85 i 87 to też nie byle co.

Ding Junhui odniósł pierwsze w swojej karierze zwycięstwo nad Stephenem Maguirem (5:1), awansując tym samym do ćwierćfinału turnieju Grand Prix 2009. Dla Dinga to był ważny mecz - Chińczyk nie odnotowywał większych sukcesów rankingowych od czasu Northern Ireland Trophy w 2006 roku. Tym razem przyjdzie mu stawić czoło swojemu mentorowi, Peterowi Ebdonowi.

Odziany w różową kamizelkę Robert Milkins (symbolizującą walkę z rakiem piersi), pnie się w górę ? wygrał mecz z Markiem Kingiem stosunkiem frejmów 5:1. Po meczu powiedział, że choć nie grał fantastycznie, skupił się na wykonaniu zadania. Seria niepowodzeń w turniejach bardzo go zniechęcała, chciał zrezygnować z występów. Przełom nastąpił w Bahrajnie, gdzie Milkins awansował do ćwierćfinału. Od tego czasu trenuje 6-7 godzin dziennie. Mówi, że podchodzi z pełnym szacunkiem do gry. Planuje dostać się do pierwszej 32 rankingu. W następnym meczu zagra z Markiem Williamsem. ?Ostatnim razem, gdy z nim grałem, pokonał mnie 10:1 w Crucible Theatre w Sheffield, robiąc przy tym maksymalne 147 punktów. To wspaniały zawodnik, wg mnie jeden z czterech najlepszych. On i John Higgins to najtrudniejsi przeciwnicy w tym turnieju... Nie mam nic do stracenia?