Miłe złego początki... Maguire wygrał pierwszego frejma, nie dając wbić Dingowi Junhui ani jednej bili. Później jednak Chińczyk wygrał dwa kolejne frejmy, ale tuż przed przerwą w pierwszej sesji szkocki snookerzysta doprowadził do remisu 2:2. Po przerwie zobaczyliśmy katastrofę w wykonaniu Maguire'a - Szkot w trzech frejmach wbił w sumie 1 (słownie: jedną) czerwoną bilę. Nic dziwnego, że Chińczyk nie potrzebował dużo czasu, aby odskoczyć na 5:2. Na koniec pierwszej sesji Maguire'owi udało się ograniczyć straty do stanu 5:3.
Początek drugiej sesji wlał sporo nadziei w serce Szkota - wygrał dwa frejmy i doprowadził do remisu 5:5, jednak niezrażony tym chiński snookerzysta znów odskoczył na dwa frejmy przewagi (7:5) i sukcesywnie zbliżał się do upragnionego finału. Jak się okazało, od wejścia do finału dzieliły Dinga Junhui już tylko 2 frejmy - trudne, musiał wyłuskiwać bile, ale mimo to zbudował dość wysokie brejki i wygrał cały mecz 9:5.
W drugim półfinale - półfinale marzeń, choć wielu wolałoby, żeby to był mecz finałowy - zobaczyliśmy starcie tytanów. O Johnie Higginsie i Ronniem O'Sullivanie możemy chyba powiedzieć, że zdominowali snookera w ostatnim dziesięcioleciu. Pierwsza sesja zakończyła się prowadzeniem Higginsa 6:2, czego chyba nikt się nie spodziewał. Wszyscy raczej stawiali na zacięty mecz, ale w pierwszej sesji zwyciężyła taktyka, cierpliwość i świetna gra odstawna Higginsa. Zobaczyliśmy 5 brejków powyżej 50 punktów, w tym trzy "setki". Ale optycznie O'Sullivan był maleńki kroczek za Higginsem - nie odstawiał się tak skutecznie, jak Higgins, częściej przydarzały mu się nieoczekiwane błędy we wbiciach - stąd wynik 6:2 dla Szkota.
Początek drugiej sesji rozpoczął się od blisko 30-minutowego frejma, czyli dość długiego jak na standardy Anglika i Szkota. Ale gra odstawna, stawianie snookerów i wychodzenie z nich zrekompensowało wszystko. Wygrał w nim Higgins i zrobiło się 7:2. Potem Szkot poprawił "setką" na 8:2 i zaczęły się obawy, że ten wymarzony mecz zakończy się szybciej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Na szczęście dwa kolejne frejmy to popis gry O'Sullivana - pierwszego frejma wygrał na dwie raty, za to w drugim frejmie zrobił brejka stupunktowego (swojego trzeciego, a w meczu biorąc pod uwagę obu snookerzystów - piątego) i zrobiło się 8:4. W frejmach nr 11 i 12 zobaczyliśmy takiego O'Sullivana, który gwarantuje świetny mecz. Obiektywnie jednak patrząc O'Sullivan nadal był w opałach - pierwszą połowę drugiej sesji zremisował 2:2 - biorąc pod uwagę, że po pierwszej sesji przegrywał 6:2, to angielski snookerzysta nie mógł sobie pozwalać na "zaledwie" remisy.
I stało się - nagle zaczął wygrywać tylko O'Sullivan. W trzynastym frejmie mieliśmy kuriozalne sytuacje. O'Sullivan kilkukrotnie wychodził ze snookera, w którego sam się wpędził, gdy po wbiciu czerwonej zamknął sobie drogę do wszystkich kolorów. W końcu przy kolejnej próbie Anglik niechcący dotknął dłonią czarnej, przyznał się do błędu i Higginsowi dopisano 7 punktów za faul. I tu pojawiły się wątpliwości ze strony Higginsa, który myślał, że sędzia ogłosi chybienie. Nie miał racji, ponieważ faul nie wynikał już z nietrafienia zadeklarowanej bili, ale Szkot był tak przekonujący, że nawet sędziujący Jan Verhaas był lekko skonfundowany. Z całego zamieszania skorzystał O'Sullivan, który tego frejma wygrał, choć nie bez problemów, ponieważ pojawiać się zaczęły błędy wynikające z dekoncentracji. Zrobiło się 5:8, a na twarzy Higginsa widać było irytację z powodu tego frejma. Poniekąd słusznie - niby wszystko odbyło się zgodnie z przepisami, ale "zmiana" rodzaju faulu spowodowała brak missa i w konsekwencji O'Sullivan wykręcił się sianem i z tudnej sytuacji nagle zrobia się sytuacja bardzo łatwa. To pokazało, że w przepisach przydałaby się chyba lekka kosmetyka.
Irytacja Higginsa i dekoncentracja O'Sullivana przeniosły się na frejma nr 14, który naszpikowany był błędami. Mniej zrobił angielski snookerzysta i odrobił kolejnego frejma (6:8). Wszystko to odbiło się na pewności gry Higginsa, który nie mógł "wrócić" do swojej gry, co z kolei bardzo pozytywnie odbijać się zaczęło na grze O'Sullivana. W dodatku zaczęły mu sprzyjać "małe szczęścia". A John Higgins z każdym wygranym frejmem O'Sullivana tracił na pewności siebie i gdzieś w głowie pewnie siedziała mu myśl, że w tym trzynastym, kuriozalnym frejmie, już mógł załatwić sprawę. A tak zrobiło się w końcu 8:8, na co niewielu by po pierwszej sesji stawiało.
O awansie do finału decydował ostatni możliwy frejm. W nim nastąpiło odrodzenie Higginsa, który znów zaczął grać pewnie, a gdy tracił pozycję, to nadrabiał ryzykownymi zagraniami. I nagle bile zaczęły wpadać do kieszeni, a role ponownie się odwróciły, faworytem do finału znów stał się szkocki snookerzysta, który wykorzystał szansę (chyba zasłużenie) i jutro zagra w finale. To był naprawdę mecz tytanów. I chyba ze spokojnym sumieniem można powiedzieć, że był to przedwczesny finał. Choć trzeba zaczekać na jutrzejszy "prawdziwy" finał. Być może John Higgins z Dingiem Junhui mają coś w zanadrzu. Ale po dzisiejszym półfinale chyba będzie trudno komuś w to uwierzyć.
UK Championship 2009
Zobacz linki do UK Championship 2009