Zacięty mecz obejrzeliśmy również w spotkaniu Neila Robertsona i Barry'ego Hawkinsa, choć trwało to tylko do zakończenia drugiej sesji. Obaj wystartowali wysokimi brejkami. Dzięki wykradzeniu frejma przez Robertsona do przerwy było 2:2. Po przerwie zniknęły wysokie brejki i pojawiło się więcej gry taktycznej. W niej lepszy był Robertson, który wysunął się na dwufrejmowe prowadzenie. Pierwsza sesja zakończyła się efektownie, bo obaj snookerzyści wbili po brejku 100-punktowym i wynik pierwszej sesji został ustalony na 5:3 dla Robertsona. Początek sesji drugiej był bardzo podobny do końca sesji pierwszej. Robertson wbił brejka 132, Hawkins prawie "setkę" - 95 i było 6:4. Mecz znów zaczął być szarpany i taktyczny i w tym razem w takiej grze lepiej odnalazł się Hawkins, który wygrywając trzy frejmy z rzędu wyszedł na prowadzenie 7:6. Angielski snookerzysta miał szansę podwyższyć prowadzenie, ale spudłował czerwoną i Robertson najpierw wyrównał, a potem wyszedł na prowadzenie 8:7. W ostatniej partii drugiej sesji to Robertson był snookerzystą, który przestrzelił czerwoną. Wykorzystał to Hawkins i na koniec drugiej sesji brejkiem 117 wyrównał na 8:8. W trzeciej sesji Neil Robertson wypracował sobie od razu przewagę, która dała mu dużo komfortu psychicznego. Australijski snookerzysta, wykorzystując bezwzględnie drobne błędy Hawkinsa, wygrał trzy frejmy z rzędu i odskoczył rywalowi na 11:8. Hawkins ucieczkę rywala powstrzymał wygrywając ostatnią partię przed przerwą i było 11:9. Ale powrotu do meczu już nie było - dwa kolejne frejmy padły łupem australijskiego snookerzysty, który wygrywając 13:9 awansował do ćwierćfinału. W nim zagra z Markiem Selbym.
Inny przebieg miał mecz Kyrena Wilsona i Martina Goulda. U Kyrena Wilsona, który pierwszą rundę przeszedł walkowerem po wycofaniu się Anthony'ego Hamiltona, nie widać było zupełnie braku rytmu meczowego. W swoim pierwszym występie na tegorocznych mistrzostwach świata Wilson zaimponował budowaniem brejków i pewnymi wbiciami. Wilson szybko wyszedł na prowadzenie 3:0 i dopiero wtedy Gould nawiązał do swojej świetnej formy z pierwszej rundy. Brejkiem 129 wygrał swojego pierwszego frejma, ale po przerwie Wilson nadal bardzo dobrze punktował i odskoczył na 5:1. Dwa wysokie brejki uratowały pierwszą sesję dla Goulda, który z bardzo dobrze dysponowanym przeciwnikiem przegrywał tylko 3:5. W sesji drugiej Gould nie był w stanie nawet częściowo nawiązać do formy z pierwszej rundy. Wilson z kolei nadal grał na swoim bardzo dobrym poziomie, wygrał pięć frejmów z rzędu i prowadził 10:3 (w trzynastej partii Wilson wbijając brejka 109 wbił dwusetnego takiego brejka w karierze). Mecz zagrożony był nawet tym, że zostanie zakończony po dwóch sesjach, ale Gould wygrywając dwie partie zapewnił sobie szansę, żeby odwrócić losy spotkania w sesji trzeciej. Gould potrzebował małego cudu, bo po dwóch sesjach Wilson prowadził aż 11:5. Na ten cud początkowo się zanosiło, bo w sesji trzeciej Gould wygrał pierwsze trzy frejmy i zmniejszył prowadzenie rywala do 11:8. Kluczowym momentem meczu była partia 20, którą Gould już prawie wygrał, bowiem rywal potrzebował aż trzech snookerów. Jednak tę prawie wygraną już partię wykradł mu Wilson, który odskoczył na 12:8. Gould mógł być wściekły, bo była szansa na zbliżenie się na 11:9, a wtedy wciąż miałby jeszcze szanse. Jednak przy 12:8 szanse te stawały się iluzoryczne. Co prawda po przerwie Gould brejkiem 73 wygrał frejma, ale w następnym Wilson brejkiem 79 ustalił wynik meczu na 13:9 i awansował do ćwierćfinału, w którym zagra z obrońcą tytułu Juddem Trumpem.
Ostatnie miejsce w stawce ćwierćfinalistów zapewnił sobie Anthony McGill, który grał z Jamiem Clarkiem. Dramatyczny mecz zakończył się w partii decydującej, a Clarke może mieć pretensje do siebie, że do niej dopuścił. Bowiem w pierwszej sesji Clarke zaskakująco wysoko odskoczył rywalowi, prowadząc 6:2. W sesji drugiej doszło do małej scysji pomiędzy zawodnikami, gdy McGill zgłosił sędziemu, że podczas wbijania rywal stoi w jego polu widzenia. Clarke prowadził już 8:2 i był na dobrej drodze do sprawienia kolejnej niespodzianki, ale aż pięć kolejnych frejmów padłu łupem McGilla, który powrócił do meczu i przegrywał w tym momencie tylko 7:8. Okazało się też, że wynik ten jest wynikiem na koniec drugiej sesji - ta została bowiem przerwana z powodu przekroczenia limitu czasu. W sesji trzeciej McGill wyrównał na 8:8, a potem obaj snookerzyści szli "łeb w łeb" i tak było do stanu 12:12. W tym czasie prowadzenie przechodziło z rąk do rąk, a kluczowym momentem meczu była partia 24, w której McGill doprowadził do remisu 12:12, mimo że Clarke był blisko wygrania partii i zwycięstwa w całym meczu. Dramatyczny frejm zakończył się zwycięstwem McGilla 57:55. W partii decydującej rozstrzygnięcie zapadło na ostatniej czerwonej, na której McGill postawił rywalowi snookera, który zadecydował o zwycięstwie 13:12. McGill zagra w ćwierćfinale z Kurtem Maflinem.
Mistrzostwa Świata 2020
Zobacz linki do Mistrzostwa Świata 2020