O trofeum z kwalifikantem

2007 rok. Czasy, gdy organizatorzy za wbicie maksymalnego brejka w Crucible Theatre płacili kwotę stu czterdziestu siedmiu tysięcy funtów (obecnie nagroda ta wynosi dziesięć tysięcy brytyjskiej waluty). Wtedy to po zakończeniu snookerowego czempionatu w światowym rankingu prowadziło dwóch Szkotów – John Higgins, za nim Graeme Dott. Istniał inny system punktowy rankingu, inne turnieje oraz zarządcą tego wszystkiego był jeszcze sir Rodney Walker. Tamtego roku Dott bronił mistrzowskiego tytułu. John Higgins odzyskał formę przed najważniejszymi rozgrywkami w sezonie i było jasne, że będzie groźny. Na jego drodze do wielkiego finału stanęli Michael Holt (10-4), Fergal O’Brien (13-4), Ronnie O’Sullivan (13-9) i Stephen Maguire (17-15).

Udział Marka Selby’ego w meczu o trofeum był wielką niespodzianką, wręcz sensacją. Anglik do turnieju musiał się kwalifikować, a mimo to w głównej fazie zawodów zdołał wygrać ze Stephenem Lee (10-7), Peterem Ebdonem (13-8), Allisterem Carterem (13-12) oraz Shaunem Murphym (17-16). Szczególnie ostatnie spotkanie zasługiwało na uwagę, bo był to prawdziwy dreszczowiec. Anglik awansował po decydującym frejmie, mimo iż przegrywał 14-16.

Finał z Johnem Higginsem rozgrywał się pod dyktando bardziej doświadczonego zawodnika. Pierwsza sesja zakończyła się najmniejszym możliwym prowadzeniem Szkota, jednak w kolejnej wygrał aż 6-1 i na tablicy wyników było 12-4. John grał poprawnie, winą takiego rezultatu była słaba dyspozycja młodego Anglika. Następny dzień rozpoczął się idealnie dla Marka, który wygrał sześć partii z rzędu. Obaj zawodnicy walczyli głównie na odstawne, nie potrafiąc zrobić jednego dobrego podejścia do stołu (średni czas to czterdzieści minut na frejma). Przy stanie 14-13 Mark miał szansę na doprowadzenie do remisu, jednak nie wykorzystał jej i Higgins utrzymywał swoją dwufrejmową przewagę. Finał zakończył się o godzinie 1.55 czasu polskiego wynikiem 18-13. Jednak Mark mógł być zadowolony z występu w turnieju, a niejeden widz snookera przepowiadał mu w przyszłości, że zostanie mistrzem świata.

Dziesięć lat później…

Zarówno Mark Selby jak i John Higgins zdołali w tegorocznych rozgrywkach awansować do wielkiego finału. Szkot wystąpi w nim pierwszy raz od sześciu lat, zmierzy się z obrońcą tytułu. Na pięć finałów czempionatu wygrywał aż cztery razy– w 1998, 2007, 2009 i 2011 roku. Przegrał zaledwie raz – z Ronniem O’Sullivanem wynikiem 14-18 w 2001. John wie jak grać na wielkich turniejach, szczególnie w finałach, lecz to samo można powiedzieć o jego rywalu.

„The Jester from Leicester” trzykrotnie grał w finale mistrzostw świata. W 2007 roku przegrał z Johnem Higginsem, w 2014 wygrał z Ronniem O’Sullivanem i w 2016 pokonał Dinga Junhui. Odbyły się dwadzieścia dwa oficjalne mecze między tymi zawodnikami. W trzynastu triumfował Anglik, dziewięciokrotnie górą był Szkot. Czterokrotnie mierzyli się podczas mistrzostw świata – dwukrotnie w pierwszej rundzie, jednokrotnie w ćwierćfinale oraz finale. Trzykrotnie zwyciężył John Higgins.

W obecnym sezonie lepiej spisuje się dwukrotny mistrz świata. Obrońca tytułu wygrał cztery turnieje (Paul Hunter Classic, International Championship, UK Championship oraz China Open). Do tego był finalistą Shanghai Masters i półfinalistą European Masters. Zarobił, do momentu dojścia do finału MŚ, 717 tysięcy funtów. Szkot za to zwyciężył w dwóch zaproszeniowych rozgrywkach (China Championship i Champion of Champions) oraz Championship League. Jest również finalistą Scottish Open. Do jego rankingu (i portfela) wpłynie 637 tysięcy funtów.

Anglik czy Szkot?

Jakże to inna sytuacja do tej sprzed dziesięciu lat. Wtedy niedoświadczony Anglik stawał przed wręcz niemożliwym zadaniem pokonania pewnie kroczącego po triumf w rozgrywkach – Johna Higginsa. Tym razem to Szkot będzie się znajdował w podobnej sytuacji, co Mark w 2007 roku. Wiele mówi się, że Selby’ego bardzo trudno jest pokonać, tym bardziej w takim turnieju jakim są mistrzostwa świata. Nawet gdy gra nie układa się po jego myśli to potrafi sprawić, że rywalowi również nie idzie. W tegorocznej edycji Mark powoli rozkręcał się z meczu na mecz. Pierwsze trzy spotkania wygrał bez większych problemów: 10-2 z Fergalem O’Brienem, 13-6 z Xiao Guodongiem i 13-3 z Marco Fu. Dobrą dyspozycję pokazał w ćwierćfinale, jednak wtedy nie popisał się jego rywal, który miał w nogach (głowie) mecz drugiej rundy zakończony kilkanaście godzin wcześniej.

W półfinale Mark zagrał bardzo dobre spotkanie, wytrzymał presję ze strony doganiającego w końcówce Dinga. Anglik jest zawodnikiem stworzonym do długich turniejów – potrafi idealnie wygospodarować siły, aby w decydującym starciu nadal powiewać świeżością i grać swojego najlepszego snookera. Poza tym przez ostatnie dziesięć lat Mark poczynił znaczne postępy i w tej chwili przewyższa w wielu aspektach Johna Higginsa. Chodzi przede wszystkim o psychikę, technikę oraz umiejętności taktyczne.

A więc czy John ma w ogóle jakieś szanse w spotkaniu z Anglikiem? Przez ostatnie lata można było widzieć w Szkocie typowe „zmęczenie materiału”. Coraz mniej liczył się w czołówce, coraz mniej wygranych turniejów. Jedyne na co go było stać to przebłyski. Czy tym właśnie jest awans do finału mistrzostw świata? Po części zasługa znacznie słabszej dolnej części drabinki zawodów sprawiła, że John uniknął meczów z największymi faworytami rozgrywek. Jego gra często była przeciętna (oprócz rewelacyjnego spotkania z Markiem Allenem) i wygrane świadczyły o słabej dyspozycji przeciwników (jak w półfinałowym starciu z Barrym Hawkinsem).

Jedyną szansą Johna jest fakt, że z Markiem w finale mistrzostw świata już raz wygrał. Anglik może chcieć się zrewanżować nie tylko za tamtą porażkę, lecz również za krytyczne słowa Szkota wobec niego, gdy powiedział, że „Selby nigdy nie zostanie mistrzem świata”. Chęć rewanżu może być tak duża, że Higgins to wykorzysta i odskoczy przeciwnikowi już na początku spotkania. Z drugiej strony Mark potrafi odrabiać straty. Nie ma wątpliwości, że faworytem finałowego meczu jest Selby. Ma wszelkie umiejętności, aby rywalizacja zakończyła się zgoła inaczej niż dziesięć lat temu. Wystarczy tylko zagrać cztery dobre sesje...